Ze strzech nie ma co strzelać

Czy literatura nie jest dla idiotów? Raczej zauważyłbym, że nie do idiotów kierowane były te niewątpliwie prowokacyjne słowa Olgi Tokarczuk. Trudno bowiem zrozumieć istotę jej wypowiedzi, jeśli błędnie odczytamy użytą przez autorkę przenośnię. Nie zmienia to faktu, że ja się ze zdaniem noblistki generalnie nie zgadzam.

„Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą” powiedziała Olga Tokarczuk i rozpętało się piekło. 

Wypowiedzieli się już prawie wszyscy, którzy o książkach mówić lubią, lub sądzą, że im wypada. Ci, co znają się na literaturze i ci, co się nie znają. Ja, jak uważam, zaliczam się do tych drugich. Kierując jednak jedną z największych bibliotek publicznych w Polsce, mam przekonanie, że wiem dla kogo i po co działamy.

Nie mogę zgodzić się z tezą Olgi Tokarczuk, że „literatura nie jest dla idiotów”. Jakkolwiek zresztą byśmy tych „idiotów” nie definiowali. Literatura jest dla każdego. Każdy może też z obszernych zasobów tej literatury korzystać. Literatura jest bowiem jak każda gałąź twórczości zróżnicowana. Napiszę za Mariuszem Szczygłem, że jest wiele książek, których sam nie rozumiem. Podchodzę do tego z pokorą. To wszak nie znaczy przecież, że powinienem przestać czytać.

Dobra książka, moim zdaniem, winna mieć wiele warstw. Czytelnik początkujący, mniej wytrawny zrozumie te pierwsze, da się ponieść fabule, lub też zachwyci się pięknem formy. Inny, odczyta natomiast wszystkie konteksty i ukryte przesłania. Zatem to nie od odbiorcy, ale od autora zależy, czy dany tytuł jest dla wszystkich, dostarczając przeżyć na różnych poziomach, czy pozostaje „płaski” – obojętnie czy na wyżynach literatury, czy też wręcz przeciwnie.

Nie mogę zgodzić się też z tym, że literatura adresowana jest jedynie do wybranego grona odbiorców. Przecież każda dziedzina twórczości skierowana jest do wszystkich. Film jest dla wszystkich. Muzyka jest dla wszystkich. Malarstwo i fotografia są dla wszystkich. Tylko nie każda, dla każdego. Podobnie jak książka. W bibliotekach publicznych mamy w swych zbiorach literaturę, która znajdzie swojego odbiorcę we wszystkich grupach społecznych i wiekowych. Co więcej, mamy nadzieję, że ten, kto nie wynosząc nawyku czytania z domu przyjdzie do biblioteki, by spędzić tu wolny czas, zagrać w planszówkę, wziąć udział w warsztatach, sięgnie w końcu także po książkę. Może najpierw tę bardzo popularną. Potem ambitniejszą. Ostatecznie zostanie z nami na dłużej rozwijając swe kompetencje czytelnicze. Wierzę, że otwierając nasze podwoje bibliotek publicznych dla każdego, bez żadnego cenzusu, stwarzamy przestrzeń, w której każdy może wejść w niezmiernie bogaty świat książki. Takiej książki, jaka mu aktualnie odpowiada. Bardziej lub mniej ambitnej. My, bibliotekarze cieszymy się z każdego czytelnika wierząc, że też wpływamy na kształtowanie ich gustów czytelniczych i literackich. 

Z Olgą Tokarczuk zgodzę się natomiast w tej kwestii, że zawsze adresat dzieła literackiego jest wyborem autora. Jeśli ktoś pisze książkę dla dzieci, nie oczekuje (zazwyczaj), że zafascynuje nią dorosłych. Jeśli nasza książka jest w opinii wielu banalnym romansidłem nie poruszymy nią zapewne amatorów ambitnej literatury pięknej. Jednak nie znaczy to, że te książki nie powinny powstać i nie powinny znaleźć się w zbiorach bibliotek. Bo, choć to truizm, czytanie rozwija i powstrzymuje szerzenie się wtórnego analfabetyzmu. Czytanie różnych książek. Takich, które nam się podobają.

Idąc tym tropem, i tu zgodzę się z polską noblistką, pisząc dzieło wymagające od czytającego przygotowania intelektualnego, rozeznania w kontekstach, itp. autor ma prawo spodziewać się, że nie stanie się ono literaturą popularną. Bowiem nagle słynne powiedzenie „nie trafi pod strzechy” nie oznacza przecież wcale, jak się zarzuca Oldze Tokarczuk, że książki autorki nie będą czytane na wsi, albo też przez osoby ubogie, czy też z jakiś innych „niższych klas”, ale po prostu, że nie zostaną one spopularyzowane i powszechnie czytane przez wszystkich. Naprawdę, zanim wejdzie się z noblistką w polemikę lepiej najpierw sprawdzić w słowniku o czym ona mówi…

Zgadzam się zatem z Olgą Tokarczuk w tym, że autor ma prawo wybrać adresata dzieła. Mogę tylko ubolewać, że dziś mało autorów chce pisać tak, by jednak książka wciągała każdego, nawet tego kto nie rozumie niuansów i kontekstów i aby każdy znalazł w niej coś dla siebie. Tak, abyśmy zachwyceni przyniesionym przez pierwsze wrażenie pięknem czytając tę książkę ponownie z nieustającą fascynacją odkrywali jej kolejne przesłania z każdą stroną stając się mniejszymi idiotami.   

Jerzy Woźniakiewicz